Kochamy dzieci. Wszystkie a najbardziej własne. Kochamy je tak bardzo, aż niektórym rodzicom zdarza się tracić umiar. Potem dziwimy się, że procent udanych sukcesji w firmach rodzinnych nie sięga 30%. Szalona opiekuńczość rodziców popycha niektórych z nich nawet do podwójnego chrzczenia dzieci.
Moja córka wychodzi za mąż i na tzw. naukach przedmałżeńskich usłyszała od wzburzonego księdza, że kuria odkryła praktykę podwójnego chrzczenia dzieci przez zapobiegliwych rodziców. Rzecz w tym, że katolik, aby moc zawrzeć małżeństwo musi przedstawić zaświadczenie o pozostawanie w stanie wolnym, oparte na księgach metrykalnych parafii chrztu, ponieważ wszelkie informacje o małżeństwie są tam przesyłane przez kapłanów udzielających ślubu lub stwierdzenia jego nieważności przez sąd biskupi. Jeśli więc katolikowi nie uda się pierwsze małżeństwo sakramentalne, to jeśli rodzice są zapobiegliwi i ochrzcili go (ją) ponownie w innej parafii, to w przypadku rozwodu cywilnego i chęci ponownego ożenku kościelnego może przedstawić zaświadczenie z tej drugiej parafii, że nigdy nie zawierał(a) związku małżeńskiego w kościele katolickim. Nie ma naruszenia prawa cywilnego (rodzinnego), bo Urząd Stanu Cywilnego nie interesuje się metrykami kościelnymi a w nim papiery są w porządku (pierwszy ślub, rozwód, drugi ślub).
Nie znam skali tego zjawiska. Piszę jednak o nim, nie po to, żeby podpowiadać drogę potencjalnym rozwodnikom, w jaki sposób stworzyć im furtkę pozwalającą na uniknięcie niepewnej i nietaniej drogi stwierdzenia nieważności małżeństwa kościelnego przez rzymsko-katolicki sąd biskupi, ale żeby pokazać pewien mechanizm „sprytu”, jaki w trosce o swoje dzieci wykazują rodzice imający się takich praktyk. Nadopiekuńczość takich rodziców idzie w zawody z ich hipokryzją. Popełniają świętokradztwo i bluźnierstwo przedstawiając w innej parafii dziecko do powtórnego chrztu, żeby wyłudzić papierek. Nie mają żadnego szacunku dla praw kościoła, ale ich motywacją jest umożliwienie dziecku „nielegalnego” otwarcia drogi do kolejnego sakramentu małżeństwa, czyli jakoby szacunek dla tradycji. Oszukują nowego małżonka i jego/jej rodzinę i wciągają w to swoje dziecko. Intencje są szlachetne. Pomijam ocenę standardów etycznych takiej rodziny. Dla mnie ważniejsze jest obserwacja zjawiska jak rodzice poprzez swoją troskę niszczą swoje dzieci.
Opisywany przypadek jest bulwersujący, choć w żaden sposób nie narusza prawa. Świadczy zaś o braku oporów do naginania rzeczywistości i reguł do własnych potrzeb. W zasadzie to cecha pożyteczna w przedsiębiorczości – przecież często korzystamy np. z pomocy doradców aby w granicach prawa obniżać obciążenia podatkowe. Z perspektywy rodziny zabezpieczamy opcję dziecku w razie porażki. Jak ktoś ma w nosie zasady religii i chodzi mu tylko o zapewnienie pięknej oprawy kościelnej dla nowego małżeństwa, to cóż … cel uświęca środki, a drugi chrzest wart jest mszy.
W kontekście sukcesji istotna jest dla mnie postawa rodziców, którzy:
- pokazują, że nie cofną się przed kreowaniem sztucznej rzeczywistości, żeby ocalić wizerunek swój i dzieci,
- nie dbają o ocenę swojego postępowania przez własne dzieci – może nie widzą problemu, że uczą kłamstwa? Może myślą, że uczą życiowego sprytu?
- przekazują wiadomość swoim dzieciom, że mogą nie ponosić odpowiedzialności za własne czyny, bo rodzice zajmą się tym albo wręcz zapobiegliwie przewidzieli bieg wypadków.
To przypadek jaskrawy. Ale czym różni się od płacenia mandatów za wykroczenia dzieci, wykorzystywanie znajomości na komendzie, by zatrzymane prawo jazdy wróciło do dzieci?
Ten syndrom nie dotyczy tylko polskich rodzin. Spotykam go także wśród niektórych rodzin zagranicznych. Nieudane sukcesje są zwykle splotem wielu czynników, ale jednym z najważniejszych jest stopień przygotowania dzieci do brania pełnej odpowiedzialności za swój los. Rodzice nie powinni przesadzać w ułatwianiu życia swoim potomkom, bo obróci się to przeciw dziedzictwu.