koniec dziedziczenia? (część 2)

Warto śledzić światowe trendy. Warto zadawać sobie pytania i warto szukać swoich odpowiedzi. Nie warto jednak małpować. Sytuacja polskich firm rodzinnych jest inna niż opisywana przez Thomasa Piketty. Badania przeprowadzone przez niego odnoszą się do rozwiniętych gospodarek rynkowych, które choć również były dotknięte przez wojny (np. niemiecka), to nigdy nie były tak zdewastowane jak polska. Tamtejsze rodziny przedsiębiorców nie były mordowane i wywłaszczane przez totalitaryzm. Pozwoliło to im na nieskrępowaną akumulację kapitału przez pokolenia i dziesięciolecia.

W odróżnieniu od badanych przez Thomasa Piketty właścicieli z krajów rozwiniętych, nasi przedsiębiorcy w swojej masie stanowią dopiero pierwsze pokolenie. Na razie nie wybierają się na tamten świat – to pokolenie ma jeszcze dobrych kilkanaście lat aktywności. Ich dzieci, które teraz dochodzą do lat „sprawnych”, zwykle nie urodziły się w pałacach – dorastały wraz firmami rodziców zaczynając od „szczęk” i „garaży” aż do dzisiejszych firm stanowiących sól polskiej gospodarki. Współczynnik Giniego mierzący rozwarstwienie dla Polski od początku lat 90. systematycznie rósł, jednak tendencja ta uległa odwróceniu i spadł w 2009 r. z poziomu 0,313 do 0,299 w 2013. Wg profesoraHenryka Domańskiego z PAN to wartość niewiele wyższa od rejestrowanej w PRL (0,28). „Diagnoza społeczna 2013” sporządzona pod kierunkiem prof. Czapińskiego stwierdza, że dochody najuboższych polskich gospodarstw domowych rosły ostatnio szybciej niż najbogatszych. Do podobnych wniosków dochodzi też OECD.

Istotą sprawy pomijaną przez Żakowskiego są konsekwencje  wprowadzenia 100% podatku spadkowego. W takiej sytuacji lepiej chyba wszystko przehulać lub wydać jak się chce niż przekazywać wszystko fiskusowi a nie kolejnemu pokoleniu. Nie ma co łudzić się, że przedsiębiorcy polscy zaakceptują przymusowe wydziedziczenie – to jest w jaki sposób i z kim? Czy aby nie z  politykami? Czy owoc dzielenia się za PRZYMUSOWYM pośrednictwem władzy państwowej czy lokalnej faktycznie trafi do społeczeństwa? „Diagnoza społeczna” wyraźnie pokazuje poziom zaufania (a raczej nieufności) Polaków wobec państwa i instytucji publicznych. Polacy ufają tylko rodzinie. Nie jest to może przyjemny i całkiem budujący fakt, ale jest on realny. Muszą minąć pokolenia, aby najpierw zmienić jakość działania instytucji publicznych po to, aby Polacy nabrali do nich zaufania.

Kolejnym problemem jest kwestia obrony czynników wzrostu i konkurencji polskich firm. Nie można już liczyć na inwestycje zagraniczne jako główny czynnik rozwoju Polski – stopniowo robimy się za drodzy dla koncernów szukających jedynie taniej siły roboczej czy dumpingu środowiskowego lub społecznego. Ciężar dalszego rozwoju wezmą więc na siebie polskie firmy – głównie rodzinne. To właśnie one z racji swojej wysokiej motywacji, wynikającej m.in. z chęci przekazania dorobku życia kolejnym pokoleniom, stawiają już dziś z sukcesem czoła globalnej konkurencji. A ta miała przecież czas na zdobycie globalnej przewagi o kilkadziesiąt lat dłuższy niż polskie firmy. Nasze firmy rodzinne są bardziej dynamiczne od obcych i jeśli uda się im wyjść poza granice Polski, to niebawem stworzą w naszym kraju lepiej opłacane miejsca pracy niż firmy zagraniczne  – bo to centrale i know-how polskich firm rodzinnych zostaną w kraju, często zresztą poza wielkimi miastami. Obcy inwestorzy rzadko transferują know-how i prawdziwe innowacje do Polski – najczęściej szukają po prostu taniej produkcji i ulg podatkowych (casus motoryzacji!).

Podatek spadkowy od majątku biznesowego oznacza zatrzymanie procesu doganiania firm zagranicznych przez polskie firmy rodzinne. To dobrowolne nakładanie sobie jarzma i strzelanie sobie w stopę.

Nie należy lekceważyć uwag  i przestróg, które przekazują Kaushik Basu i Thomas Piketty – zbyt duża rozpiętość nierówności może być faktycznie niebezpieczna dla demokratycznego świata i stanowić zagrożenie obniżające wzrost gospodarczy. Jednak Polska nie powinna być krajem, który będzie bezkrytycznie będzie przyjmował te tezy. Nie należy małpować rozwiązań, które nie są adekwatne do naszych warunków i stadium rozwoju. Nie możemy sobie pozwolić na samobójcze strzały, jak to już jest ze zbyt ambitną redukcją CO2.

Natomiast polscy przedsiębiorcy rodzinni powinni zastanowić się nad problemem podnoszonym przez Żakowskiego nie na zasadzie ignorowania go lub wyśmiewania czy agresywnego zwalczania, ale przygotowania instrumentów łączących mechanizm wzmacniania firm rodzinnych i ochrony jej przed możliwą niekompetencją lub rozrzutnością kolejnych pokoleń. Gdyby polskie prawo dopuszczało możliwość powstawania fundacji rodzinnych, to i łatwiej naszym przedsiębiorcom przyszłoby dzielenie się ze społeczeństwem. Nie można ignorować problemu rosnących nierówności jako możliwych, a wręcz spodziewanych konsekwencji naszego sukcesu gospodarczego. Nie można jednak liczyć na to, że to przymus państwowy ma rozwiązać ten problem. Nie w Polsce, a na pewno nie szybko!

Warto jednak stworzyć odpowiednie podstawy prawne dla umożliwienia zmierzenia się z kwestią równowagi między potrzebami biznesu, rodziny i społeczeństwa na zasadach dobrowolnych, po to aby biznes służył nie tylko rodzinie, ale krajowi i społeczeństwu. Urawniłowka poprzez wywłaszczenie zachwieje gospodarką mocniej niż nierówności. A Polska nie powinna na sobie radykalnie eksperymentować. Uważnie obserwujmy doświadczenia innych, a sami nie pogarszajmy warunków działania polskich przedsiębiorców na drodze doganiania czołowych krajów świata. Wręcz przeciwnie, władze powinny stworzyć regulacje prawne sprzyjające trwałości firm rodzinnych i zachowania ich osadzenia w społecznościach lokalnych, tak żeby nie kusiły obce jurysdykcje. Co stoi na przeszkodzie, aby mogły działać prywatne fundacje rodzinne, których celem byłoby wzmacnianie siły polskich firm?

Zobacz również